przychodzi niepytana
w butach ubłoconych nudą tanich wakacji w hotelowym kurorcie
gdzie słońce, basen, plastikowe palmy, wielka plazma na ścianie
i beton
i jeszcze więcej betonu
przychodzi nieproszona
z pseudosłonecznym, szerokim uśmiechem
wszędobylskich pożółkłych liści
siada w rozkroku na środku czaszki
na środku rozmiękłego od mżawki rozsądku
przychodzi
siada
jak zwykle robi zwarcie
klik
i zrywam liście ze Stachurą
klik
łażę po Dukli ze Stasiukiem
klik
smażę rydze z Grabażem
klik
klik
klik
wielkie zawieszenie