Metropolis

Beczka słów

Zmierzch rozpyla mrok.
Przy stole trwa rozgrywka.
Tanatos i Eros znaczą talię kart. 
Dobrze się bawią.
Uśmiech nie schodzi im z ust.
W oczach gęstnieje zło.
Siedzi głęboko. Podnieca.
Przez chwilę. Nasyca spragnionych. 
Wykręca drzewa w groteskowe rzeźby.
Nienaturalne kształty chcą pochwycić
okruchy z sennych marzeń.
Droga. Trzy możliwości. Śmieją się.

Każda osobliwie. Bezdźwięcznie.

Wybieram. Zawsze muszę. 


Rano uciekam. Myślę,
bieg to wolność,
ale kanibale są wszędzie. Zjadają dzień.
Kończy się głośnym beknięciem.
Nic nie zostaje. W dołach brak kości.
Nanosekunda, o tyle udało się opóźnić
spodziewany koniec.

 

Kładę się. Zmęczony.
Dzieci już śpią. Spokojne.
Otoczone mydlaną bańką.
Miasto żywi się chmurami
z ludzkich oddechów. 
Początkiem i końcem. 
Teraz wszystko jest jasne. 
Droga Metropolis.
Zawsze, podświadomie ciebie pożądałem.
Teraz zapłacę daninę z krwi.
Popłynie rurami.
Oddech utraci swobodę
i tlen ożywi światłowody.

 

 

03-07-2015

 

 

 

To jest twój tekst.
Nie możesz na niego głosować.
 

 

 

Beczka słów
Beczka słów
Wiersz · 25 grudnia 2015
anonim