Przyjdź, łagodnie rozgrzej podbrzusze.
Wiem, nie lubisz być sama, kiedy noc
układa znoszone ciała w sen.
Łączysz wtedy wierzchołki miast z ciałami kochanków
lub inne bzdury z niedzielnej telenoweli.
Brazylijskie nieba nie wybaczają dystansu do życia,
ani dłoni wytartych w ciasnych kieszeniach.
Przyjdź, jestem bryłą gwieździstych klifów.
"I'll never be your beast of burden".
Kruszejesz pośród kamieni zupełnie jak wtedy,
gdy na tylnej kanapie mojego starego forda mówiłaś kocham.
Wiesz, tak naprawę nazywam się Mick.
Rankiem, łagodniejsza o miłość lub inny rodzaj szaleństwa,
spróbujesz przemyśleć mnie na nowo,
dochodząc do wniosku, że w niespełnieniu
jest stanowczo za dużo piękna.
Miłość albo słońce ściśnięte w pięść.
K.Dorosiński
K.Dorosiński
Wiersz
·
30 stycznia 2016