Marnym mchem jestem, mrówką idącą po mchu, niemą trawą
skubaną przez pasące się owce, źle odzianym pastuchem kuternogą
i kosturem dla kuternogi, niewiadomą z życia niewidomych, wszak postępująco
niedowidzę ile defektów mieści się w wątłych ciałach dzieci alkoholików.
Karłem jestem, nie urosłam i nie kroi się, że urosnę. Trzymam źrenice akurat
na wprost oczu dziewczynki z epilepsją i chłopca z wodogłowiem. Gdy boli
zacinam się co drugie słowo, może częściej. Nie zliczę wszystkich potknięć,
jąkania się, jak na spowiedzi. Już wiem, że nie warto. Mam jeszcze tak dużo:
lordozę, kifozę i skoliozę, dwie różne, szpotawe stopy oraz przykurcze ścięgien.
A za rok, za miesiąc, za chwilę zaliczę pełen komplet starczych deformacji.
Ale dzięki ci Panie za to, że nie jestem poetą Andrzejem na modłach.
Zielona Góra 23-01-2016