milczeniem opadam
bieląc się ostatnim śniegiem tej zimy
pytasz mnie
cóż może być we mnie jasnego
u schyłku lutego, nad ranem
za oknem?
może nasze sny
które objąć nam trzeba
spleść dotykiem dłoni
zanim uciekną
a może okryć je kołdrą
jedną, puchową, ciepłą
na krótko przed świtaniem
pytasz mnie
dlaczego rozmawiam językiem ciepłym
z piersią powabną
gdy nad ranem niewinnie wita się ze słońcem
sąsiedzi
ci spóźnieni
już przez ściany przenikają
zamawiając windę do pracy
chłód poranka
nagi, wilgotny, przed którym tylko ciepło
splecionych dłoni
dwoiste, choć jednolite
zdławione, nie do zniesienia
wzbijające się z krzykiem w błękit nieba
Przemek Trenk