Widziałem raz w moim śnie żółtą drogę
I szedłem nią długo, lecz dokąd...
-przypomnieć sobie nie mogę.
Idąc widziałem tam żółte drzewa
I ptaka żółtego, co leciał
i tak radośnie śpiewał.
Szedłem, a żółte słońce raziło w oczy
I żółty staw przy drodze prosił,
bym stopy swoje w nim zmoczył.
I szedłem mijając te żółte łąki,
Na których kwiaty się śmiały
malując swe żółte pąki.
Spotkałem tam pannę w żółtej sukience,
co żółte kwiaty we włosach miała
i zaplątane w kwiatach ręce.
Spotkałem też mędrca w szaro-żółtej szacie
Siedział zmęczony na ławce
przy starej żółtej chacie.
I starca spotkałem, żółto-siwe miał włosy
Chodził zgarbiony za osłem
obdarty i całkiem bosy.
I szedłem tak długo krok po kroku
aż słońce poczerwieniało i spadło
jakby czekając zmroku.
I blask czerwony świat cały przykrył
I kwiaty, co żółte były zamienił
w żywe czerwone iskry.
I tamto jezioro teraz jakby krwią płynęło
Z drogi widziałem w nim słońce
co spadło i wolno tonęło.
I szedłem dalej czerwoną teraz drogą
Czerwony kurz się czasem wznosił,
czasem piach zatrzeszczał pod nogą.
Drogi tej końca chyba nie było
Ale szedłbym dalej,
gdyby mnie coś nie zbudziło...