krew z policzka ściera rękawem duch Banka tuż za sceną
gdzie zimny wzrok Makbeta z pozagrobowej kawy haustem
odtaje z łykaną fusów breją choć właśnie z uczty wrócił
niecierpliwe dłonie tłuką rzeczywistość okruchy spadają
aż za scenę ja zamiotę poskładam kartonowe baszty małe
zamki z papieru zrobione upuszczam prawdziwe klaskanie