bałem się Jej bo była sroga miała surową minę
a ja bylem najmniejszy w klasie
moja pierwsza wychowawczyni z podstawówki Pani Irena
dziś sędziwa z bagażem lat
z uszkodzonym biodrem i z twarzą
w której teraz raczej ból i smutek choć nadal z rzadka uśmiech Urosłem
ale pamiętam duży dom na Ogrodowej gdzie nieraz można Ją było
spotkać inną częstującą ciastkami po lekcjach w po-godnościach tak
jak ukochane ciocie-babcie rozpieszczające czym się tylko da
choćby łakociem Dziś
domu nie ma choć jest bo rozszedł się na spłaty kredytu który wzięła
by pomóc synowi i jego firmie syn umarł kredyt został i tu i tu
kończy się poezja a właściwie nie zdążyła przyjść Przypadkiem
znalazłem Ją w klitce w przybudówce przedszkola miejskiego
nie narzekała mieszkała powiedziała że wiele jej nie trzeba
wypiliśmy kawę spytała nieśmiało czy zjem ciastko i czy pomógłbym Jej
wytrzepać dywan bo Ona nie bardzo
nie bardzo ma jak bo z trudem
czyni krok po kroku o kulach
nie miałem serca i sumienia
by odmówić osiemdziesięciolatce
należało spełnić prośbę
bez słów praktycznie tak samo
jak Pani Irena w pierwszej de
uczyła przed laty Siadła na ławeczce
niedaleko trzepaka bo było pogodnie Mówiła
jakby do rytmu uderzeń trzepaczki do siebie ale do mnie Arku
nawet nie wiesz jaki to nie do opowiedzenia ból
pochować własne dziecko Pyłek jakiś
z dywanu wpadł mi w oko trzepałem dalej nie wiedziałem gdzie są słowa
biłem ze zmrużonym okiem uciekając od łez do gardła Siedziała
i patrzyła Areczku nie zapomnij że są jeszcze ciastka i nie krępuj się
jedz dziecko Pyłek jakiś z dywanu znowu wpadł mi w oko Trzepałem dalej
co jakiś czas siląc się na jak najcieplejszy uśmiech dla Niej Coraz mocniej
byle do finału Poprosiła
bym przysiadł obok Nie miałem serca i sumienia
by odmówić osiemdziesięciolatce
należało spełnić prośbę
bez słów praktycznie tak samo
jak Pani Irena w pierwszej de
uczyła przed laty Teraz drżały jej ręce
sięgała do kieszeni sędziwej podomki W dłoń mi wcisnęła banknot
zaprotestowałem nie miałem serca i sumienia aby przyjąć
jakikolwiek pieniądz albo cokolwiek ale oczy Jej wróciły
do surowego wyrazu sprzed lat Weź bo mnie już wiele nie trzeba
i pamiętaj że nie wolno innym zabraniać dawania i nie waż się myśleć
o jakimś podstępnym zwracaniu mi tych paru złotych Arku nawet nie wiesz
jaki to nie do opowiedzenia ból pochować własne dziecko Wróciłem
do trzepaka by dywan zwinąć w rulon i kombinowałem co zrobić
z banknotem który schowałem jednak we własną kieszeń (jak nieraz
ręce gdy uciekałem przed modlitwą i dobrym słowem) Arku
nie martw się ja nigdzie nie wychodzę a Ty ciągle
taki chudziutki Nie wiem jakim cudem
nie rozkleiłem się zupełnie na głos Pani Ireny Po wszystkim
tylko objąłem Ją na pożegnanie i poszedłem jak najszybciej
do kościoła Banknot
ciążył mi w kieszeni W skarbonę z napisem Jałmużna
musiałem go wcisnąć Nie miałem serca i sumienia
by wymówić się inną modlitwę Nawet nie wiem
jaki to był nominał tak samo jak nie zliczę ile razy
przepita przeze mnie kasa mogła komuś pomóc
zaspokoić głód choćby na chwilę i tu i tu
kończy się poezja a właściwie nie zdążyła przyjść Mater
dolorósa iuxta crucem lacrimósa tylko zamiast Krzyża
był przecież trzepak i pył
pod powiekami