ucieczka
nasze włosy pożarły już wszystkie wiatry
i wytarliśmy prześcieradło do gołych desek
z naszego pokoju zawieszonego na sznurku
od bielizny pod ciągle brudnym niebem
( nie dało się go przemalować - farba
schodziła ze zbyt tłustych chmur )
wybiegliśmy na ulicę
mijały nas spóźnione torpedowce i
zeppeliny wypełnione pudełkami z
proszkiem do mycia
daleko na niebie przewróciła się
ciężarówka pełna kwaśnych odchodów niebieskich
- to cyrk samego Pana Boga - chwyciłaś
mnie za rękę
czerwone mury sunęły za naszymi cieniami
i wielki neon z napisem "COCA - COLA"
oświetlił na chwilę księżyc
wymiotowaliśmy z mostu do jakiejś rzeki
- wszystko jest łatwe
powiedziałaś
- będziemy jeść musztardę i suszone owoce
biegliśmy dalej po łące zroszonej szumem
telefonicznych rozmów
pod naszymi nogami przewróciło się
jeszcze jedno pole
las był coraz bliżej
ptak
chcę być ptakiem
latać nad głowami ludzi
i robić im wielkie kupy na głowy
podglądać przez okno
nagą kobietę
albo przysiąść na neonie firmy pogrzebowej i
śmiać się w nos przerażonym petentom
spadałbym od niechcenia
nic nie robiąc
popychany spalonym samochodami wiatrem
jakiś skwerek i emerytka
z worem okruchów od śniadania
byłaby moją przyjaciółką
inni wyginęli
podczas ostatniego odszczurzania
sex na jakimś skwerku
albo w kościele
i pogawędki z kumplami
spod budki z piwem
ile to dobrego żarcia się wszędzie poniewiera
i czemu warto spać na jednej nodze
potem ucieczka
przed jakimś zidiociałym pudlem
albo hitlerowskim owczarkiem
i taras widokowy na komisariacie policji
może obiad pod plastykowym barem
parę frytek i piwo ze zbitej butelki
a wieczorem zabawa ze sporyszem
wśród łanów zbóż z pijanym
w cztery dupy rolnikiem
celującym widłami w Syriusza
sen o kocich kłach
wbitych w szyję
albo o środkach owadobójczych
rozpylanych z
rozklekotanego samolotu
***
ciągle potykam się
o wczorajszego siebie
którąś wersję
kowbojską może
strzelałem rewolwerem
do faceta który zajechał mi drogę
na pustej ulicy
mógł pojechać inaczej
nie wiedział jak potężny mam głos
wystraszył się i skulił ze strachu gdy walnąłem pięścią
w dach
albo sportową
wygrałem bieg na
sto tysięcy kilometrów
z innymi plemnikami walczyliśmy
na pięści jak ogłupiali
żadnej grzeczności
„może pan pierwszy..”
„proszę, niech pani wejdzie”
żadnych uprzejmości
wszedłem pierwszy jak do siebie
wszędzie pełno mnie do potykania się
może ta wersja
ulubiona
jak leżę na trawniku przed domem
i długopisem dyryguję gwiazdom
Komórka na węgiel
mój staromodny dziadek
wisi na ścianie
w komórce na węgiel
ma nastroszone wąsy
a w nich DNA
o których nie uczyli go w szkole
nikt nie przekonał go do kiepskiego żarcia
hot dogów
i kawy w maku
gdyby jeszcze żył
mówiłby co jest najlepsze w życiu
jak zrobić kiełbasę
która przyciągnie
oszalałe z głodu kobiety
które kochają
złote buty i białe falbanki blisko uda
może powiedziałby że lepsza jest lampa
naftowa niż prąd elektryczny
i że lepiej kłaść się spać na prawym boku
serce wtedy
gdy się złamie
nie uwiera poduszka
Wiersz o niczym
wiersz o niczym musi mieć coś w sobie
wywinięty na drugą stronę powinien
wywalić jęzor i zagrać na nosie
dać pstryka w ucho i posłać do diabła
nastraszyć jak jasna cholera swoim potencjałem
bycia kompletną pustką
która nie wiedzieć czemu ma
od cholery tyle energii
niech się rymuje miksuje popłakuje
albo
ściera z jakimś obłąkanym duchem innych wierszy
które chcą być lepsze
nie! On jest lepszy
nic w nim przecież nie ma
nie zawraca głowy swoją
mizerią memu powtarzanego
w kółko do wymiotów
na pierwszym przystanku autobusowym
muzyką interwałową i echolaliami
w kółko granymi bez niczyjej woli
pijakiem który nie pamięta co wykrzykiwał
przez cały wieczór
włócząc się z butelką wina po mieście
ani polem pełnym kwiatów i motyli
motyl jest głupi
ma tylko kilka zwojów nerwowych
nie będzie go wierszu o niczym
koniec świata
to już koniec
syf miasta zabija
niewinne ofiary
w kolejce po heroinę
znowu zdechł pies dozorcy
połknął radioaktywnego szczura
nie wiedział biedak
że nie wszystko dobre co się
świeci w ciemności
emeryci zatłukli się na
ławce o nową terminologię
wyścigów samochodowych
telewizor nie przypilnował
bym został w domu
wyszedłem na ulicę
zjeżdżaj powiedziała ciężarówka
poeta
zbierał okruchy słów
z gazety
czasami podniósł liść
i mówił Bóg
albo coś innego
wpadał do butelki
odmierzyć czas
i brodził w fusach po kawie
zapadł się nagle
nie wiadomo gdzie
pewnego dnia
za jakimiś drzwiami
albo umarł