skrada się i maleje gdy patrzę
zbyt długo
starannie zaaranżowane jak pociągnięcie pędzla
by znaleźć drogę do siebie
zebrany obraz ciebie zawsze leży u moich stóp
ciągnie w samo południe skroplonego powietrza
znajdując ekstra mocne odzwierciedlenie w zakamarkach
pękniętego betonu czyniąc wszystko jednak równe i gładkie
moje niebieskie oczy stają się jednym z morzem
a serce ślizga po powierzchni siedzę i obserwuję
zatapiam w zachodzącym słońcu za chwilę księżyc
rzuci kotwicę a światło zabierze wątpliwości
nadchodzi czas by zachować wiarę nadzieję miłość
wspiąć się na srebrną drabinę znajdując własną całość