Irokezi, chuligani, motocykliści i dzicy

Tina Landryna

 

Zaiwaniając przez rozgrzaną ulicę jak przez dziką prerię słyszałam huki i strzały pooranych w beret masochistycznych motocyklistów. Rozwydrzone dzieciaki z powbijanymi igłami, pozasuszani w kątach,  jak rozrzucony tytoń w melinie pijaka dusiły się. Wciągały w siebie różne świństwa od spalin po crack. W tej trumiennej atmosferze odbijało z kanałów, szeroko przemysłowym fetorem, chemikaliami, benzyną, a szambo, które wybijało z kanalizacji było niczym tonik na szyi zawiedzionego miłością żula. Spiekota i pot gryzący wszędzie ściekał po odbytnicy. Krwawe spojrzenia podgnitych oczu spoglądały zza drzew, które jak w horrorze wysysały dobrą energię. Markotni przechodnie niczym żywe trupy na siebie wpadali spiesząc się w różnych kierunkach. Lecz na tym bagiennym rumowisku pośpiech był nie wskazany. Prędkość jaką można było osiągnąć prowadziła nie ubłaganie ku upadkowi. Zło i gryzące wyrzuty sumienia na przemiennie wchodziły ze sobą w niezgrabną polemikę.

Kosa nad głowami ścinała złudzenia.

Dobroczynność popadała w zapomnienie.

Chaos coraz głębiej i głębiej dawał o sobie znać.

 

Pustka i popiół.

Echo jak dawniej z podwójnym przesterem rozbrzmiewało wprowadzając w niepokój.

Chuligani jak Indianie z irokezami na głowach tańczyli wkoło ogniska.

Tylko horyzont nie wzruszony powoli zmieniał się.

 

Tina Landryna
Tina Landryna
Wiersz · 23 lipca 2016
anonim