czas trawi dzień za dniem
wczoraj zabijał w nim radość
dziecku ciężko podcinają skrzydła
mówiąc że za daleko nie dojdziesz
wybity z rytmu gubi takt
chaos myśli obieg
szybkie tętno krwiobieg
strach krępuje ręce
wyciągał dłonie
nikt nie przytulił
nikt po głowie nie głaskał
strzał słowotoku z gniewnych ust
wydarty
jak kartka z matmy w kratę
postrzępione ranty duszy pomięte uczucia
wymiotować na ich grzech
twarde serca
twarde głowy
mądre zdania
nie poskłada nigdy
umarł na kilka lat setki dni
po kilku latach wstał otrzepał kurz tych słów
odbudował się jak nowy dom cegła po cegle
wcześniej na tym nowym fundamencie
stał stary dom jakże uroczy
tętnił życiem lecz zły ktoś zniszczył go
spłonęło wnętrze
jedna łza ugasiła pożar
wybaczył nie potępił
pluli zniósł i to
teraz dumny w górach
gdzie szczyty pokrywa świerk
sosny szum w uszach
kocha bo kochać chciał