w pokoju na kwadracie
w cieniu czterech ścian
łypie mdłe światło starej lampy
gdyby tak umiała mówić
o ile spraw byłbyś mądrzejszy
stare pudło gra
kilka strun
czeka sam
posiwiałe życie oblane potem
rękawem starej koszuli z darów
wyciera łzy
jak tak można żyć
w oparciu o własne ego
uczy się słuchać drugiej osoby
ona kocha
on stacza się na próg podłogę
w dłoni szkło pękło
jak serce kilka lat temu
kilka ulic dalej
pożera go samotność
brak ciepła dłoni narzeczonej
pędzi miastem niczym wiatr
dotyka murów
w kieszeniach głód
ból ściska słabe ścianki żołądka
pozamiatany wplątany w nałogi
ofiara od życia po alkoholu
oddaje pokłon swym bogom
nikt nie pamięta że taki poety los
salony najgorzej obskurny bar
na skwerku
śmietnik noc spędza czasem
okryty brudnymi myślami szarym kocem