poznałem ludzi
bywałem gościem
jadłem
piłem wódkę
z oceanów
z wanny
z rynny
skąpany w alkoholu
nieważne
każdy pił
lub nie pamięta
bo zabrania mu
religia
zbór
sekta
jednako
wszyscy kończymy o świcie
piłem piołun gorzkich słów
kroczyłem ciemnościami losu
zatracałem się w idei
chorego ambicjonalizmu
nadęty w emocjonalizmie
wracałem do domu
ciepło wyczuwałem z daleka
żona witała włóczęgę
smród spoconego wieprza
oczy wybałuszone
one umiały kłamać
ludzie fajni
kochani
szkoda
wielu błądzi
nie szukając pomocy
odnalazłem się w chorobie
dziesięć lat niewoli we własnym ciele
nie życzę nikomu
chwil utopionych w wieczności
walka nieustanna
dzień i noc
jest dobrze okey
bez Boga sprawa nie staje się błaha
szalej za młodu wracaj do domu
kochaj
mów prawdę
nie spowiadaj się nikomu
nikt ci nie podpowie
jaką wybrać drogę