Były długie i krótkie, chude i grube lata.
Smak imbirowych ciasteczek mieszał się z wypiekami sąsiedzkiej nienawiści i przyjaźni.
Nad nami wirowała zachłanność, szybująca i spadająca na przemian dobroć i wiara z jej brakiem.
Klepsydra wymierzała czas stracony.
Pod słonce, kiedy patrzyliśmy różowy wycierał się a jego brak zwiastował nadchodzącą niepewność przed nieznanym.
Żyliśmy i kochaliśmy, również nienawidziliśmy braków i niedostatków, które dręczyły nasze rodziny.
Rodząca się niepewność w każdym zakamarku naszej doliny przypominała o kataklizmach tych, które męczyły poprzednie pokolenia i te, które dopiero nadejdą.
Wieś w rozsypce, niepoukładana.
Ujadające psy i suki szczeniące się na wiosnę rodziły nowe mięso armatnie.
Wojna ekonomiczna, ekologiczna, biologiczna i atakujące zewsząd bomy informacyjne.
Dezinformacja była na porządku dziennym.
Stanęliśmy w przededniu chaosu i apokalipsy.
Wirując jak derwisze spadaliśmy z cokołów własnych wyobrażeń o lepszym jutrze.
Migotające i pulsujące światło chaotycznie rozdrażniało nas coraz bardziej.
Cierpieliśmy niepewność.
Nasz gaj, w którym nasi pradziadowie osiedlili się stał się gorejącą i niepewną przystanią jedynie na chwilę.