Grzech

Natywny

Grzech

 

Ojciec ćpał i bił – Malope. - Co by było, gdyby

kolejny raz wziął dawkę nieśmiertelną?

W rodzinie coraz trudniej coś takiego zatuszować.

- Tak, wiem, ja o abstrakcji, a ty pytasz, jak porusza się laufer?

Dlatego jestem tu, przy tobie – gram i czekam.

 

Jesteśmy z Malope jeszcze nie gotowi, w naczyniu,

którego metaliczna powłoka odbija napierające światło.

Rozumiemy się bez słów, gestów, wymuszonych spojrzeń.

Wstrzymujemy płacz i pot. Planujemy zmarszczki. Mogę urodzić się

z dodatkowym palcem, wskazującym na oddalenie,

którego pozbawią mnie w niemowlęctwie.

Czy z szóstym palcem byłbym większym bogiem,

czy większym człowiekiem?

Moje jest królestwo wątpliwości.

Będę posiadał wszystkie kończyny oryginalne. Życie jest

 

piękne. W dewarze, w ciekłym azocie, czekam, przytulony

do przeźroczystej tkanki.

Moją duszę opisuje właśnie

klapser. Mówi głośno i wyraźnie. - Życie jest,

piękne, akt trzeci, scena druga,

dubel dwunasty. Uderza - nie płaczę. Nazywa mnie, jakby

wypychał trocinami i stawiał w gablocie, na zewnątrz.

Żaden młody bóg nie wkrapla

metafory przemijania.

 

Nasze sny tasują się jak znaczone karty.

Uwolniony, długo tam nie pomieszkam. Światło jest

grzechem. Poczuję zapach kwitnącej Malope, która istnieje - niezależnie

od ogrodnika.

 

Natywny
Natywny
Wiersz · 4 stycznia 2017
anonim