Grzech
Ojciec ćpał i bił – Malope. - Co by było, gdyby
kolejny raz wziął dawkę nieśmiertelną?
W rodzinie coraz trudniej coś takiego zatuszować.
- Tak, wiem, ja o abstrakcji, a ty pytasz, jak porusza się laufer?
Dlatego jestem tu, przy tobie – gram i czekam.
Jesteśmy z Malope jeszcze nie gotowi, w naczyniu,
którego metaliczna powłoka odbija napierające światło.
Rozumiemy się bez słów, gestów, wymuszonych spojrzeń.
Wstrzymujemy płacz i pot. Planujemy zmarszczki. Mogę urodzić się
z dodatkowym palcem, wskazującym na oddalenie,
którego pozbawią mnie w niemowlęctwie.
Czy z szóstym palcem byłbym większym bogiem,
czy większym człowiekiem?
Moje jest królestwo wątpliwości.
Będę posiadał wszystkie kończyny oryginalne. Życie jest
piękne. W dewarze, w ciekłym azocie, czekam, przytulony
do przeźroczystej tkanki.
Moją duszę opisuje właśnie
klapser. Mówi głośno i wyraźnie. - Życie jest,
piękne, akt trzeci, scena druga,
dubel dwunasty. Uderza - nie płaczę. Nazywa mnie, jakby
wypychał trocinami i stawiał w gablocie, na zewnątrz.
Żaden młody bóg nie wkrapla
metafory przemijania.
Nasze sny tasują się jak znaczone karty.
Uwolniony, długo tam nie pomieszkam. Światło jest
grzechem. Poczuję zapach kwitnącej Malope, która istnieje - niezależnie
od ogrodnika.