z otchłani mostu
pod łukiem kupieckiej arkady celujesz
w brzask
ciągle pada
pod pastelowym parasolem
śpią jeszcze zapachy sestieri
zadzierasz nos
chmurka prószy z kreski
jeszcze cisza w dwustu pałacach Wenecji
mrużysz czoło
marzysz mistycznie lewitując
lazurowe rozproszenie powietrza
przeleciał gabbiano italiano
dopiero ożywasz
przekradasz blask i wilgoć
w diapazon ust
wypieszczone oczy wyklęte z czerwieni
okien hotelu Rialto
z pierwszego piętra spadała
odklejona rzęsa
w płynące dołem vaporetto
tam zdejmowałem twoją maskę
zanurzoną w karnawale weneckim
pod kloszem światła
spoglądałem z duszy niczym zatruty doża
mówiłaś
ech – ci schiavoni – ile w was mocy
ile genu
grzeszny kanał jak wąż wijący
z odwróconej litery „s”
pod burtą
w niebieskiej gondoli wtulone dwa cienie
kiedy pełzłaś pod łukiem
w oślizgłe wysepki laguny
przywołując duchy z Poveglii
nasza podróż zaklęta w trójnogu latarni
pierwszy pocałunek pod Palazzo Foscari
miłość głośna fino alla fine
wypluta do ostatniego grosza
gdy nagle krzyczysz con tutte
arrivederci amanti!
zawodzisz
że oni tam do wiosła
używają tylko jednej ręki
—