on był twoim Hatamoto
ulubionym Samurajem
owinięci przez pas
zespoleni w dotyku
woskowy żołnierz i Japoneczka
ukrywałaś go czasem w rękawie kimono
w zapachach z Masaki Matsushima
chodziliście rankiem nad suchą rzekę
tam lśniła głownia świetlistego miecza
to zapłon solarnego flesza świtu
jak ruda ceglastego kamienia
w lazurach nieba
nad złotym cyplem
przelatywał cynamonowy wróbel
gdy tsuką z wydrążonego drewna
dotykał szczytu jedwabnych gór
tuliłaś gwiazdy
tak bardzo wielbiłaś jego karatachi
czasem spoglądał ci
w skośne oczy
malował elitarnym spojrzeniem
spacerowaliście zawsze
pod wielką górę
w twoich za ciasnych bucikach
szuraliście do punktów
nieformalnego przeznaczenia
w zaułkach pachniało ikebaną – to białe mangetsu
na szlaku spotkań tektonicznych
otwierały swe włazy kratery krótkich słów
drobniutkimi kroczkami
mierzyłaś jego klarowny zapach
rozbudzałaś wygłodzony smak
w kwiatach koloru kwiecia glicynii
rozczochrany włos z porannego snu
obtaczał się
w malinowe pianki w miseczce z bambusa
lecz wszystko do czasu – tamtego dnia
on zamienił się w białego żurawia
i odleciał
do królestwa japońskiego gubernatora
ścięłaś włosy
sprzedałaś kimono na psim targu
hodujesz ptaki
w klatkach bladoróżowych
jak wiśniowa sakura
—