takie drobinki
a przedzierają się przez śnieg
niczym pikujący albatros przez wodę
łowią światło
najpierw białe ostrza pączków
później zwieszają trójpłatkowe główki
wiatr nimi kołysze jakby głosiły zimie
podzwonne
tak samo jest z miłością dojrzałą
niełatwo jej emanować z pokonanych czasem ciał
przebija się przez grube warstwy zdarzeń
aż zabłyśnie tylko im dwojgu znaną czułością
która umościła sobie bezpieczne miejsce
w pełnych blasku źrenicach
chwytają każdy błysk na wzór lusterek
twarze zakwitły subtelnym uśmiechem
starsza pani poprawia niesforny kosmyk mężowi
gładzi jego głowę jak matka
on zamyka jej dłoń w swoich
drżyjcie śniegi przed ich
wspólnym ciepłem