usiadłem na wzgórzu w cieniu sędziwego dębu
przyszedłem tu, by patrzeć na zachód słońca nad miastem jednakowych brył,
myślałem o samotności mieszkającej w domach starych ludzi
przyszedłem tu, aby ukryć wilgotność oczu
ja pustelnik uciekający przed sobą samym
włóczęga szukający sensu istnienia w kamieniu
kontemplujący chmury
koło mnie wyrósł tulipan w kolorze krwi
emanacja życia, świętość zamieszkała na wzgórzu
jakże cię kochałem, kwiecie zrodzony z boskiej miłości
kochałem korzenie drzew, pędy bluszczu, z dala
od brudu codzienności, pyłu obcego dla mnie miasta
jakże kochałem porzuconą puszkę po piwie z pordzewiałym językiem
kontemplowałem szum trawy, jej wilgotność, każde źdźbło,
swoje istnienie i piękno tulipana, chwytając ostatnie promienie umierającego dnia,
wolny umierałem z nim