Wieczorem szesnastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku pojawiłem się w domu tuż przed godziną milicyjną. Okazało się, że wcześniej była po mnie esbecja. Spakowałem się i następnego dnia chciałem wyjść wczesnym rankiem, by się gdzieś ukryć. Nie zdążyłem. Przyszli po mnie jeszcze przed szóstą rano i zabrali do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Mroźny dzień i okno szeroko otwarte. Esbek siedział w grubym golfie. W pewnym momencie, jeszcze przed sprawą lojalki, gdy zaczął sugerować, choć bardzo ostrożnie, jakieś możliwości współpracy, powiedziałem, że wolałbym wyskoczyć przez to okno - a było to wysokie piętro - niż współpracować. On na to, że to tak łatwo się mówi, a gdy spojrzy się w dół, to przestaje być takie proste. Ale okno zamknął.