Kiedyś (pod wpływem Rodrigo)zapisałem w kajecie kilka nut w pięcioliniiwiążąc w nich trzy gitary i skrzypce..Lecz właściciel skrzypiec wkrótce przepadłgdzieś w Kolonii.Jedna gitara prysnęła do Szwecjia do dzisiaj cicho łka w Kaliforni.Druga zaś nadal rzewnie gra fado w Lizbonie?Moja zaś przetrzymała do dzisiaj w tym kraju nad Wisłąchoć nieco już zamęczona polskimi kryzysami.Solidna, siedmiostrunowa z Rosji onegdaj przemycona.Sama musiała wszystkim arpeggiom i flażoletom podołać.Bo razem nigdy nie zagraliśmy-Koncertu z niespełnionej podróży do Hiszpanii.To wspomnienie wróciło po latach.Wreszcie dotarłem do Aranjuez.Samotny hidalgo kilku nut zapisanych w kajecie..Lecz Aranjuez przywitało mnie milczeniem.Zamek królewski milczał i milczały pomniki.Nie było na promenadzie ludzi ani krzyku ptaków.Kikuty drzew na błękicie nieba dopełniały szkicu afonii.Wiatr zaś żadnym dźwiękiem nie rozrzedzał upału.Jak fatamorgana drżały jedynie z gorącaliczne reprodukcje instrumentuznanego hiszpańskiego producentaniegrających gitar.Wokoło dominowała jedynie cisza.Nie było koncertu w Aranjuez?