Zawsze kiedy zapragnę oddać się muzyce
wyjmuję instrument z futerału.
Przecieram go delikatnie.
Przeglądam najnowszy wzór modnej nuty
i ustawiam metronom.
Lubię poddawać się chwili nastrojom.
Nadmierna miękkość wnętrza
nieco tłumi i spłaszcza amplitudę brzmienia.
Ale ja lubię przyćmione światło sceny.
Kiedy jest półmrok
zmysły wyraziściej odbierają kształt nuty.
A ja czuję pełniej rozkosz lęku
jak zawsze
przed pierwszym ruchem batuty.
Wiem.
Tylko ode mnie zależy jasność brzmienia.
Jestem solistką.
I delektuję się tylko tym doznaniem
które obejmuje mnie delikatnie
i odkrywa początkowym chłodem.
Warstwa po warstwie.
Aż po wzrastające tętno.
Pulsującą w żyłach krew.
I przyspieszony wdech i wydech.
Po wzbierające ciepło.
Ale jest już dobrze
bo wzięłam głęboki oddech.
I już wiem, że nie wypuści mnie
z muzycznych objęć.
Lubię to czuć kiedy zaczyna brzmieć
jakby wyciągał po nieskończoność
skrzypce po skrzypcach z futerału.
I precyzyjnie, jak dotyk smyczkiem nieba
zaczyna od adagio do śpiewnego interwału.
A ja podejmuję tę grę
tak wyrozumiale i czule -
od lento do prestissimo.
Kiedy jest tak jak tego pragnę
żadnej tremy nie czuję.
I nigdy niczego nie żałuję.
Bo On w vivace mistrzowsko przebiega
po wszystkich strunach kegla.
Rozkoszując się tymi samplami
które przy allegretto nawet i mnie
czasem zaskakuje ozdobnikami
moje muzycznego ego.
Stąd wiem, że z tego się bierze się właściwa wiara
w ostateczne zwycięstwo dyktatury batuty.
Gdy nadal ma siłę przejść z lento w gloria victis
moderato misterioso eksplozji clitoris..
Niestety ..
kiedy wzięłam wysokie c
on wypuścił mnie z muzycznych objęć!
I nagle rozpadł na kilka kawałków.
Jak fałszywy kryształ chiński.
Mój jedyny prawdziwie wierny przyjacielu!
Dlaczego przed czasem!?
Znowu jak zwykły, typowy, prosty facet?
* Pamięci ulubionego wibratora
po dedykacji padłam xD
mistrzostwo świata :)