Ballada romantyczna
z cechami dekadencji
Ochechula pędzi przez las
rozkapryszona furiatka
zaszumiał ruczaj, rozkoszna sonorystyka
fatalistyczna, szalona;
biegnie po kuźni drozdów, kruszy skorupy ślimaków
las poci się w galopie Polkoni
czermień błotna bieli na torfowisku;
parzą komysze paproci
w lepkiej sieci pajęczyn
przemknęła;
z łopianów jej zapach
seledynowe włosy, blada cera, malaryczny popęd
słowiański sukkubus;
najwredniejsza z Bogiń, rechocząc złośliwie
pozdrawia dziksze Dziwożony;
strugają dzidy
w czerwonych czapeczkach z wilczych jagód,
z gałązką aquilinum
wunderkamery szkieletów w gabinecie osobliwości lasu;
prastare drzewa dziwolągi
wymoszczone unerwionymi liśćmi
Ochechula buzuje
promieniuje szyderstwem
spłoszywszy żółtoczarnego samca wilgi
przypadkiem spotyka urodziwą nadobną Dziewczynę
podła zazdrość: młoda, piękna;
krew pieni chlorofil
formułki czci ta kamena
ceni władzę: układa biotopy, dobiera ptaki
przewodzi strefie ekotonu
bór szczerzy kły
panegiryczne dęby w łasce superlatyw
echo niesie jej rzegot po lesie
Dziewonia panienka łowów podsyła doń zgrabne sarny,
zbindowane powłoki brzuszne w pokocie susów
prowadzi je
Turosik o złotych kopytkach i bawolich rogach,
za jaworem dybie Światybór, kochanek, duch drzewostanów
pod postacią niedźwiedzia
„Co za śliczna Dziewica” – woła cwany bożek
myśląc o cudnej Dziewczynie zakutanej w ciupkę trawy
budzi zazdrość undyny lasów
Ochechula zawsze zadaje trzy pytania
na które nie ma odpowiedzi
ofiary pokłada na mchy leśne
w tym czasie
Ohlas bożek odgłosów i echosylab
przedrzeźnia ją fałszywie
klnąc w okrzyk przerażenia:
bach… bum… ćwir… ćwir… hau… hau… miau… miau…
diwa… dziwa… dziewka… mewka…
morderczyni… czy nikt?… cynik…
zielenina… świnia… świnia!
—