nic nie poszło
zachodzą słońca poezji
lód pod stopą – łajno
kac – emocjonalna konurbacja
z jeziora Erie za rzeką Niagara
i nigdy tam nie byłem
człowieku po grdykach brzasku
z blokowisk kiczu urojony – gardzisz czasem przeszłym
bez czasu ustalasz
nie było słowa co ciebie zakonserwowało
szukałeś kodu – systemu zakotwiczenia
za ścianą cuchnącą moczem gdzie swąd w odór
zmierzałeś
do nawiedzonych chiromantek – użyłeś – i pozujesz
rezonują linie życia i losu
przez wieki mechaniczne
rotor poezji burczy w ich podbrzuszach
już świta
kolaborantki mamony
wróżą z dłoni Criss’a Angel’a z Cirque du Soleil
a pod sufitem
drży drut z żarówki Thomasa Edisona
wykwity upodlonego poranka
ugięty blask co ośmiela i otumania
morale legendarnych piwożłopów miasta
chciałeś – więc masz słowo bierne
idzie za tobą
skrada anemicznie po brudnych ścianach
po ciemnych skwerach miasta
chowa za latarnie
w sztormowych pejczach kurzu
w dekadzie ufostatków
psychokinezy i smartfonów
—