Poezja nie znosi jajek, które się zbiera i otwiera.
Jest jak ssak, świnia bez nóg, leży gryzie czekając,
aż poeta poderwie ją, poprowadzi.
Kiedy się już tak stanie,
zaczyna się faza druga. Pudełko z brakującymi kończynami.
Szlifowanie metafor i głosów. Ona czeka, wciąż musi być podciągana.
Zamiast chodzić. Nie jak zegar, który może stanąć.
Musi być ciągnięta jak głuchy przyjaciel.
Głuchy jak usta, wyrywające się z zestawu zębów.
Jak szczelina ust, zamykająca niebo, które nie wysycha,
nawet wtedy, gdy jest połknięte.
Tylko mały poeta, zmęczony jest ciągnięciem (swojej butelki).
To wymaga wessania się w grzbiet warg, zamkniętych.