Sen miałem o antropomorficznym mieście
po tych uliczkach chodziłem
i smakowały mi czereśnie
a przecież już nie żyłem
bo z sobą skończyłem
„Dziady” granica między światami
przybito mnie gwoździami
do dwóch poprzecznych belek
przeleciało całe życie w okamgnieniu
Zobaczyłem poczet lokalnych oryginałów
„ludzi bożych” Grzesia
śpiewającą Lodzie chudego Jacka
co palił papierosa za papierosem
i wszystkich innych odstających
od szarości
Widziałem z góry swoje rulony
dziecięce koślawe obrazy
powstałe na workach jutowych
zdjąłem z krosna odciśnięty całun skrzydeł
które u ramion przycięto
bym zbyt wysoko nie poleciał
niż ten bal charytatywny klubu Rotary
żeby wszyscy zdrowi byli
gdy sobie ze mnie zadrwili
Panie my tak naprawdę
byśmy tych aniołów nawet za darmo
nie chcieli już nie mówiąc
o dopłacie