aleja brukowana co dzień po dziesięć godzin
drzewa od deszczu mokną ławki krzywe
pourywane kosze i śmieci puszki świecą
w pół mroku nie widzę drogi
odchodzę w Bieszczadu strony
Połonin szlak ogniem płonie
dziewczyn zapach rozpala intuicję
Księżyc na urwanej Wetlinie nitce
nadchodzę całkiem nowy
bez perspektyw ale piękne widoki
piszę słowa wiersz jak bukowe berdo
koledzy czekają nieznanego
odchodzę od murów miasta
w którym im dłużej mieszkałem
tym stawałem się bardziej obcy
z nadzieją na nowe pragnę skonać w Bieszczadach
gdzie buk i sosna na krzyż nadają nadzieję
na lepsze zostawię