prąd zamienia kolory
płynie przez żyły gotując krew
rozgrzewa nerwy do białości
przepala oczy blaskiem
zostaje szarość
pełza po ziemi popiołem
sypie się z ust na kolana
spiralą jak korkociąg
nakręca otwierane butelki
i znowu barwy udają barwy
wracam na ulicę
nienawidzę neonów i witryn
krzyczą szkłem w kołyski
przeciekają przez wszystkie okna
do wnętrz domów i burdeli
pierdoleni hipokryci przyznają
że kurwy nie są im obce
chcą wskrzesić ich świętość
przez skórzane maski
mszcząc słodycz sprężyn
kalekie dusze wlewają się w kukiełki
quasimodo naprawia je dowolnie
ręka noga jaźń gówno łzy
żyją życiem bezpalcego lalkarza
przez przyszłość bez przyszłości