~ POEMAT JAK DRAMAT
NA TEMAT
LOT KU WIECZNOŚCI
Na planetoidalnej asteroidy orbicie
Odległej o niezliczone lat świetlnych eony
W zera bezwzględnego zimnym błękicie
Bliskiego kolapsu większego o miliony
Ociekającego purpurą karminu umierającego słońca
Na krańcach niepojętych uniwersum przestworzy
Dwie zagubione wśród aniołów gwiazd szczerozłotych
W bezkresnej podróży bez końca
Jak ślepe ptaki w zamęcie… samotne lewitują istoty
Ona i on… w pustce lodowatej ciszy
Tak pragnąc siebie i tęskniąc szaleńczo
Misteriów myślami w związek złączeni
Arytmii serc… kosmo-transcendentalny
Tak bardzo chcą się choć tylko usłyszeć
Spleść kochane dłonie… śnić o sobie sny
By ich znajomość tak jeszcze niewinna
W miłość się przerodziła gorącą… bezsenną
Niczym sen astralny
I tylko ściszone, liryczne ich szepty
Zaklęte w poetycko promieniste glorie
W wszechświecie bezkresów wszechogarniającej ciszy
Gubiącej czarnej materii i snów woale
Od najpiękniejszych piękniejsze zbliżeń
Od wzruszeń wznioślejsze… od marzeń
Poprowadziły i splotły trajektorie srebrzyste
Ku spotkaniu linii ich odległych dróg
Pośród nieziemskich istnień
Poza horyzontem zdarzeń
Lecz nie tylko rozproszone galaktyk korowody
Przez nikogo dotąd jeszcze nienazwanych
Z lewitujących chichoczą astronautów
Tak osamotnionych i już niemłodych
I za sprawą samego Alberta Eis…
Posiwiałego archanioła nad czasowej ciszy
Gdzie uniwersalny czas jak głuchy wróg
Ciekłokrystalicznych zaklęć ich nie słyszy
By od cierni do wieczystych gwiazd
Siódmego nieba móc przekroczyć próg
I choć nieustannie czas ich biegnie wolniej
Względny a bezwzględnie… i nieubłaganie
Dzielą ich eksplozje emocji zbliżeń i oddaleń
Wszystko stracone im się być wydaje
Wśród jęków wszechświata i jakby dozgonnie
W przepastne ulata piekieł cisz otchłanie
W bezcielesną ciemność, wieczność nieskończoną
A nadziei skrawek czarna dziura chłonie
Pozostaje tylko martwej ciszy blasku ogarek
I w ciszy czekanie…
A jednak jedyna maleńka iskierka
Nieśmiało rodzącego się uczucia
Dwojga humanoidów westchnienia budzi
W ludzko jeszcze bijących sercach
Dalekie wołanie jak praprzodków ludzi
O choćby namiastkę lub aż…
Sfery niebieskiej… o miłość serc kolorowych
By serca odzyskać, ocalić wspomnienia
I spojrzeć bogom w twarz
Lecz czy gdzieś na peryferiach
Nieogarniętej tajemnicy kosmosu
Skąd nie widać migotania rannych gwiazd
W ulewie skier połączy ciała przebudzone…
Jakby wyalienowane, jeszcze ciepłokrwiste istoty
Czujące jeszcze jak tragiczny ciężar
Życia pierwiastek w słonych łzach
Choć już nie pamiętają
Co to czuły dotyk…
Bo gdy opuściły Mlecznej Drogi piersi
Matki pielesze w gigantycznej inercji
Galaktykę odległą z planetą dzieciństwa
Ci potomkowie z odległej przyszłości
Dawno zapomnieli zieleń liści drzew…
Jak pachną igliwiem wiosennym lasy iglaste…
Smakuje muzyka…
Porywają ludzkie namiętności i pasje
Jak brzmi ptasi śpiew
Czy ze wszystkich odwiecznych świętości
Wszech-praw kosmosu… łez gwiazd
Miłość pomoże przetrwać jak w nas
Straceńczym wysłannikom ludzkości ?
Błędnym… kosmicznym derwiszom ?
Dotrzeć do granic osobliwości
Do granic wieczności… poza ekliptyką
Wierz, że tak…
Może cię usłyszą
Choć nie powrócą nigdy już…
Bo życie im umknęło bez peanów
W godzinie zmierzchu tumultów i burz
Gestem powolnym zamkną księgę złudzeń
Gdzieś na obrzeżu galaktyk oceanu
W przeczuciu rozedrganej ciszy
Nad nieboskłonem westchnień i dusz ułudzeń
Gdzie płoną horyzonty w zaszeptaniu
Innego już wszechświata niszy…
Ps.
Czy jesteśmy sami w swym…
i absolutnym wszechświecie ?
Odpowiedzi w gwiazdach szukają astronomowie
W duszach… i ponad czasem poeci
SYNKOWI TOMINKOWI
⊰Ҝற$⊱ …………………………………………………………… Sopot ~ 17 września '12