ucinam poranny szloch. na pamiątkę pozostaje zdrętwiała ręka i strużka
w kąciku ust. w polu widzenia pojawia się kwadrans do ósmej.
od tego momentu może być już tylko prędzej. być może.
obudzenie się z bezradnym sercem w martwej ciepłocie legowiska
staje w opozycji do byle dojechać lub nikogo poza sobą nie zabić.
ludyczność "jak sobie pościelisz" dotyka bladej niepewności świtu.
przytwierdzona niedbale hufnalami do obolałej głowy
nie zrobi kariery nawet w sieci.
każda wiadomość, to powiew świeżości lub niepokój
czający się za zwykłym: dodaj mnie do swoich
znajomych. niby dlaczego? już raczej nie przyjmuję.
przyczajony w cieniu półgłówków, reżimowych wizji,
nagłówków nie do ogarnięcia i systemowych komunikatów.
przesiewam informacje. nie chce mi się nawet wzdychać,
że kiedyś było lepiej.
NIE BYŁO.
jeśli już, to może prościej lub wręcz prostacko.
sprawdź sam. niewiele tego "lepieja" oferują
w regionalnych muzeach. mniej więcej tyle,
co szlachetnej whiskey w osiedlowych sklepikach.
sprawdźmy razem na zapleczu, czy są
jakieś szybsze promocje.