Lotnisko w Odessie nieco to w Lalibelii przypominało.
Także na nim nie było czerwonego dywanu.
Lecz ten prosty gospodarczy budynek lotniska
taką naturalną swojskość skrywał
że nie był tego w stanie umniejszyć luksus kairskiego.
Ale w końcu, na przystanku marszrutek
ludność miejscowa zgotowała nam powitanie-
śpiewając Anny German piosenkę
w solowym wykonaniu pewnej sympatycznej damy.
Nie umniejszając Odessie przypomina nasze ładne miasta powiatowe.
Wysokość budynków raczej nie przekracza trzeciego piętra
i wszędzie trafić jest łatwo
bo całe miasto zbudowano na planie kwadratu.
Zatem wysiłek budowlany nam znany.
Nazwałbym Odessę krainą 1000 i jednej aptek
bo wyglądało, że łatwo tam chorować..
I w niektórych bocznych uliczkach można znowu powiedzieć : Szalom
I zasada : raz w prawo, dwa w lewo i znowu w prawo
aby miasto wężykiem pokonać..
Oczywiście, chyba że po drodze napotkamy czarnego kota -Behemota
a on prowadzi nas dalej własnymi ścieżkami.
Oglądając się od czasu do czasu czy pilnie za nim podążamy!
W tym miejscu naturalnie splata się współczesność z historią literatury.
Behemot doprowadził nas bowiem wprost do linii tramwajowej.
Oczywiście, leżały tam zwłoki mężczyzny pilnowane przez dwóch policjantów.
Lecz nie braliśmy udział w przymierzającym się do wiwisekcji tłumu
bo czarny kot prowadził nas już dalej, aż do głównej ulicy - w ruch i rwetes życia..
Aż w końcu pod witryną kolonialnego sklepu przysiadł
i na pożegnanie odprowadził nas zielonym wzrokiem.
Nie sprawdzałem czy w tym sklepie był drugiej świeżości jesiotr.
Raczej poczułem w sobie to przesłanie literatury
i pewną rolą mistrza w tej ceremonii, tuląc przestraszoną Małgorzatę.
Można zatem trzeba Odessę nazywać Małą Moskwą?
Był bowiem taki czas w historii, że stawała w tej randze.
A może małym Petersburgiem? Może małą Genuą?
Weźmy choćby ten sławny Bulwar Primorskij
który w jakiejś części jest francuskiej rewolucji zasługą.
Na Primorskim dominują schody.
Trudno zrobić ich zdjęcie z dołu, trzeba byłoby się bowiem dostać
na stronę portu, lecz ulica ruchliwa i dobrze strzeżona.
Zatem fotografowałem je z boku.
Oczywiście na przełomie schodów - wózek stał pośrodku.
Na szczęście to ojciec walczył z ruchliwym dziecięciem a nie matka.
Ponieważ w szczycie schodów zbierał się już tłum
na wszelki wypadek podbiegłem i przytrzymałem ten wózek..
Wtedy poczułem, że to nieco wbrew Deja vu.
Lecz zawsze chciałem to zrobić, na przekór wizji patiomkinowskiej.
i nawet wehikułu czasu użyć nie było musu..
Teraz zdjęciami mogę wykazać, iż nie było mowy o jakimś Jamais vu.
I pomyśleć, że u podstaw historii Krymu i Odessy
Władysław Jagiełło z księciem Witoldem znaczyli tu wpływy i Polski i Litwy.
Lecz jakżeśmy potomni to wszystko znakomicie sprzeniewierzyli!
Wygląda , że jak zwykle - na rzecz Rosji.
(Której w historii nie raz robiliśmy kosztowne prezenty)
Czyżby morze Czarne nieco rodakom śmierdziało?
mroczne się wydawało?
a może nie lubili podróżować tak daleko?
Jakże łatwo niweczy się możliwości przez brak wizji polityka
który nie uwzględnia i nie przywiązuje wagi w swych celach
nie tylko do istoty miejsca lecz i piękna krajobrazów!?
I jak zwykle w naszej nonszalanckiej historii- zmarnowaliśmy szansę Polski
na inne okoliczności przyrody.