Miałem Cię w dłoni
I w dłoni chciałem Cię zatrzymać.
Po co mi plony?
Przemarzną kiedy przyjdzie zima.
Więc choć na wiosnę
Obsiałem ziarnem żyzną ziemię,
Nie myślałem, że się nadasz na nasienie.
I przyszło lato,
A z nim korowód słońc i burz.
Dałem Cię wiatrom
Na handel za sam Wielki Wóz,
Lecz gwiezdny dyszel
W człowieczych rękach wzniecił pożar,
Także nie pozostał kłos po moich zbożach.
Zgniatam w palcach tylko suchy piach,
Gdy się wokół złoci cudzy jęczmień,
Bojąc się nadejścia Lughnasadh
Nazbyt wcześnie.
Nocą, gdy się księżyc zegnie w sierp
Pozostanie załkać nad ugorem.
Będzie już na całkiem nowy siew
Rychło w porę.
Chcę Cię odzyskać,
Lecz miejsce zmieniasz niczym woda.
Chciwe wiatrzyska
Wszak ani myślą, by Cię oddać.
Choć przetrząsnąłem
Przestworza, góry, lasy, rzeki,
Mam wrażenie, że nie zdążę do jesieni.
I przyjdzie wrzesień,
Wyznaczy końca zbiorów daty,
Ostatnie szanse,
By rozdziać owocowe sady,
A Ciebie wezmą,
Jak w czerwcu wianek wzięły fale,
Także nic mi nie zostanie po Kupale.
Zgniatam w palcach tylko suchy piach,
Kiedy cudze jabłka czerwienieją,
Żaląc się że przyszło Lughnasadh
Przed nadzieją.
Zatem, gdy się księżyc zrówna z dniem,
Będzie czas by załkać nad kochaniem,
Które przeminęło niczym siew
Z letnim wiatrem.
Zgniatam w palcach tylko suchy piach
Gdy się wokół ziszcza cudze szczęście,
Bowiem przyszło moje Lughnasadh
Nazbyt wcześnie.