Znów mnie obsiadły i dziobią kruki rozterek i smutków.
Machają czarnymi skrzydłami, cień mroczny kładąc na me uczucia.
Niepomny zupełnie najazdów przeszłych skutków,
leżę kolejny raz pod ich piórami, już prawie bez czucia.
Trudno słowami wyrazić ten szelest skrzydeł w mej głowie.
Poszum owy przeszywa bólem mój drobny obraz weselszego istnienia.
Czasami muza przerzedzi stado i podyktuje w swej mowie,
jak balsam łagodne, ale zbyt rzadkie, wersy pocieszenia.
Strachem dla kruków jest niewielkim jednak.
Nie boją się jej, zbyt sprytne to stworzenia.
Leżę więc wciąż na wznak, przez te czarnogłośne ptaki przewrócony.
Z zaschniętym sercem w środku, spragnionym bezgranicznej miłości.
Skrzydłami uparcie w smolistej bezsilności rozżalenia topiony,
przeliczam pod czarnymi piórami moje nie oskubane jeszcze kości.
I choć jakoś z dnia na dzień żyję, nadzieją się łudząc,
to tylko goryczą purpurową broczę, kartkę za kartką brudząc.
Cóż za marnotrawstwo.
marzec 2000
Grzegorz Cezary Skwarliński
Wiersz
·
14 marca 2000
-
...jestes lol nie masz zdiec zeby cos bylo do ozdoby boze >:/