korozja stóp.
kiedy idziesz przez szorstki trawnik, przenikasz w głąb ukłuć
seledynowy fakir karmi grunt. znów pachnie indonezyjski kaffir
i jest mu cytrusowo, od spodu, egzotycznie. wiruj, kiedy inni irytują
zaklinacz dotyku dociera do miejsca wrzenia, zadrżyj więc
w dzień rdzawy, narośl patyny zzielenieje z haluksem.
Prowincja. słodkawym posmakiem na języku łaskocze podniebienie
ogrodowy karzeł to cerber z sąsiedztwa, w istocie cyniczny uśmieszek
przykryty liściem łopianu. możemy więc poczuć i wstrzelić
w obłok przemieszczenia, minąć to miejsce despoty
z syntetycznego polimeru, schowane za parkanem to droga kroków
skórka szaleju okrzepła na śródstopiu.
malachitowe turkotanie korbą leszczyny przepycha czas
słońce wibrysą. jak złoty krugerrand, dostojne, kolekcjonerskie
przenika struną pieprzu, rozgrzewa teflon kurzu.
ciepłolubny zachwyt twój efekt szklarni, zawsze pod kloszem wiecznie
spragniony cienia samorodek w kraju gorączki złota, butte nugget
w pokoście słońca. dlaczego boso, spomiędzy kiczu, nago,
i w samo południe?