Pamiętam jak bardzo byłem zły
na Niemców i okrucieństwo losu,
gdy Gerd Muller jednym kopniakiem
wdeptał marzenia w błota Monachium.
Nie pomogły tłumaczenia babci,
że deszcz to dar od Boga.
Pomyślałem: niech sobie daruje.
Nie zapomnę jak sześć lat później
dyszała cisza w oczach mamy i wszystkich,
gdy na Okęciu z hukiem sprawdziło się:
„nic nie może przecież wiecznie trwać”.
Nawiasem mówiąc, po dwudziestu latach
Michael Jordan ostatecznie mi udowodnił,
że nawet najpiękniejsze loty muszą się kiedyś skończyć.
Od tamtej pory stąpam po ziemi
najdelikatniej twardo, bo młodość
może wrócić jak rewolucja:
krwawa i nienasycona.
A wszystko to, jak zwał tak zwał,
zabawy z Bogiem w tle.