Pewni rozbitkowie na zielonej toni
nie czuli się pewnie na swoim pontonie.
Pragnienie ich nęka, potrzeba ochłody,
lecz pić nie należy przecież słonej wody!
Tęsknili w upale za jesienną słotą,
aż wtem jeden złowił małą rybkę złotą.
Głód przecież każdego do jedzenia zmusi
by bandzioch napełnić choćby małym sushi.
Już mieli się raczyć czując odwodnienie
gdy rybka pisnęła: "spełnię twe życzenie".
Gorąc jak cholera, pot po plecach spływa.
Chórem zażyczyli se ocean z piwa.....
Trzasnęło, błysnęło, piorun z nieba wali.
Już się łódka wznosi na browaru fali.
Głowę zanurzając w chmielowej kipieli
łapczywie wciąż pili! Przestać nie umieli.
Gdy pragnienie znikło (trzy godziny chlali)
Wesoło śpiewali narąbani cali.
Browaru od groma, cieszyli się dobrem,
lecz gdy pęcherz pełen znowu wynikł problem.
Łzy się wtedy same cisną wprost do oczu.
Przecież do browaru nie oddadzą moczu.
Frycowe trza ponieść, pochopności skutki.
Trza się będzie, k**wa, odlewać do łódki!
Dryfowali dalej lecz ich kara spotka.
Pijąc wprost zza burty, szczając zaś do środka,
dzień za dniem przemija. Można rzec, że hurtem.
Wypełnili łódkę od kilu po burtę
Lecz pić nie przestali. Prędzej każdy skona.
Przy burtach wisieli niczym winogrona.
Do dziś by pływali jak te krowie placki,
gdyby ich nie podjął raz kuter rybacki.
Lecz wchodząc na pokład poczuli opory,
bo w sumie browaru zapas mieli spory.
Za kiepskie życzenia fatum was ukarze.
Przemyślcie to proszę tuż przy pisuarze.