dzielę się samotnością jak chlebem
czerstwieje w otwartej dłoni
alchemia okruchów karmi kruki
nie czekam już choć czekam bezwiednie
jeżeli przyjdzie to przyjdzie jakkolwiek
w peryskopie ściąganym w dół przez tłum
widzę tylko podeszwy butów
ten szum dookolny może jest morzem
albo rodzajem abstrakcji insektów
od ubierania w słowa przestałem czuć
szyje nowe szaty z liter i strzępów
król jest nagi do przezroczystości
trwa w bełkocie komunikatorów