imię jest tylko inicjałem wpisanym z boku jak niepewność
banalnie śmiesznym tatuażem odnalezionym w krzywym lustrze
w dzień nic nie widać ale w mroku stosy stawiane kiedyś wiedźmom
niezrozumiałym przeznaczeniem będą kojarzyć się z odpustem
* * *
sen odebrany reszcie nocy zawsze zostawia posmak drwiny
zmieniając księżyc w chłodny bezgłos rozrzuca wątki jak okruchy
na drugim końcu niespełnienia świadomość patrzy resztką siły
gdy czerń unosi wsteczne wizje promieniem wbitym w pryzmat trucizn
od lat milczący stary zegar chce martwym cieniom zabrać ciszę
nie dając wiary że czas przyszły nigdy nie przejdzie w dokonany
uwierzytelnia w tle pamięci bardziej przebiegle snów pastisze
żeby przybrały postać konia z asemantycznym wróżb przesłaniem
głosy wychodzą chyłkiem z domu przybite masą zamyślenia
z fotograficzną niestrawnością wciąż powracając bólem kopii
póki zabitej bezsenności nie przerwie krótki okrzyk ziemia
brzmiący zbyt cicho i niepewnie gdy ferowane są wyroki