W parku żółkną dostojne korony
Szkarłatem oblewają wiekowe już klony
Wiatr liście opadłe rozwiewa
Ptak śpiewem swe piękno opiewa
Słońce leniwie za chmurami znika
Jesień powietrze wrześniowe przenika
Ktoś na ławce samotnie tam siedzi
Z sercem ciężkim o miłości bredzi
Smutek mu duszę przeszywa jak strzała
Pewnie panna go jakaś nie chciała