Wśród koron nade mną szeleszczą
muskane szeptami wiatru,
skrzące się jeszcze rosą ciepłą,
liście skąpane w przedświtu brzasku.
I one, i drzewa, i zieleń pode mną
nie mówią, nie słyszą, emocji nie znają,
lecz jednak zmysły radością pieszczą,
bytem tylko serce uszczęśliwiają.
Lecz oto pochwyta wprawne oko
ruch podejrzany w rzucanych cieniach.
Czy to mary jakieś niosą za sobą?
Czy okryć chcą płaszczem zwątpienia?
Czy gdy świat obrót wykona
obleje mnie szara smutku otchłań,
zamknie w sobie i pokona
każdy promyk co w pamięci został?
Czy jednak, kiedy się dokona,
obrót wbudowany weń od zawsze,
stanąć przed cieniem ze wzniesionymi rękoma
i samemu stać się światłem?
Żeby piękno, co za dnia mi się jawiło,
nie odeszło z nurtem czasu.
By się wciąż i wkoło jaśnie skrzyło,
jako niewyczerpany w duszy zasób.