mechaniczne szczęki łapią mnie wpół
niosąc do marketu ołowianych dusz
gdzie będę sprzedawać żeliwne elementy
włosy cyborgów i płytki kontrolne sfer zrozumiałych
nie ma sposobu by się wyślizgnąć
nie ma szans by uwolnić skulone ciało
Maszyna która mnie dźwiga łypie granatowym okiem
obojętnie skanując trawy mokre od rosy
kołyszące się na wietrze trzciny
w dole pod nami w dole przed nami
wiatr rozwiewa mi włosy
ciało wygięte w pałąk drętwieje
umiem już wszystko przekazać ludziom
robotnikom w szklanym markecie
tęskniącym do obłoków