w dolinie na niwach za murem Szeolu
pogniłe się ścielą zbożowe dywany
spowite w maziste ołowiu tumany
z Kaina wyziewów zatęchłych padołu
nad jarem Gehenny obłoki szarawe
mętnieją pod słońca rozmytym konturem
umarłych wciąż żywe jak sępy szkaradne
złe dusze drapieżną przyjmują posturę
na drzewa się gnieżdżą konarach
co sterczy samotnie na łanach
koszmarnych
Gehenny