Popołudniem

Malla

Spoglądam przez okno, światło słońca przenika przez szybę

Brudną i zakurzoną. Wodniste zacieki nie pozwalają mi

Kontemplować soczyście zielonych liści u schyłku lata.

Już wkrótce kolory się zmienią, przeistoczą, natura nie

Poczeka, aż ja umyję okno.

 

Zatrzymuję tę chwilę, przyglądam się jej jak w soczewce,

Niepewna sensu. Ja szyba drzewo. I słońce, które przenika

To wszystko, obnaża prawdę. O czym? Przecież nie o szybie,

Ona nie potrzebuje Absolutu, co najwyżej porządnego mycia.

Drzewo? Ono jest, to tylko fakt.

 

Ja zaś, ja, domagam się prawdy, mój byt szuka prawdy, by

W niej się utwierdzić. Doznanie istnienia tego popołudnia, gdy patrzę

Przez brudną szybę to za mało, zbyt mało, by żyć. Suma wszystkich chwil

mojego istnienia nie osiągnie nigdy pełni. Prędzej czy później pogrąży się

W ciemności niebytu. Pozostanie nic.

 

I tylko słońce obnaży prawdę, przeniknie ciemność. I te zacieki

Na brudnej szybie,

Którą byłam ja.

 

Malla
Malla
Wiersz · 12 grudnia 2018
anonim