luźno bezpłynnie echo się zawiesza
w dniach stęchłych w obrysach kopuł smętnicowych
i oddech szybki skarlały doczesny
kuleje rozkruszon od świtu zmaganiem
agregaty upojne w młodość karkołomną
pompują stokrotność spamiętanych rytmów
tętnią porywczym stubikopyt basem
areałem utrąceń w horyzont rozlanym
tak mrowić, tak doglądać krajobrazy wartkie
mleć hałas i w starość lekko się poruszać
cały rozlany wiosny udój ciepły
przetrwonić teraz – w lotniska anielic
odczynić urok tamtych lat beztroskich
konających w bajecznych otchłaniach wieczorów
dni, co niczego nie niosą
w nic zachodząc znaczą
powidokiem się zgoić w twarze
odczynionych