w ciemnicach parków w poobiednich skarbcach
schylony ku Ziemi korzennym prałukiem
chowam się z głową pełną jasności
majowych dysertacji światła
do nocy siedzę w półmrocznym obrocie
w brunatnych pozach ssąc kciuk czarnej weny
liżę rany muskam blizny niebieskie -
co mi po blasku zostały z dni pierwszych narodzin
nocą prostuję grzbiet porosły trawą
wyrywam stopy z mchów i paprotników
ruszam oczyszczać stawy z rzęsy księżyca
wietrzyć niepomniane