Ukrywam się na poddaszu starej szkoły w Brzeźnie
okruszki blachy rzucam samochodom
transformatory mnie bawią pomrukiem machinnym
skupiam się i rozważam szach-mat popołudnia
Pociąg zrywa mnie co dzień tak samo bezwiednie
syreny ambulansów ciągną jak najckliwiej
na nucie najwyższej powiedziałby R.W.
Uczę się liter, słówek, odszczepionych formuł
by nie łopotać skrzydłem tylko mówić: „Dzień do
bry!” odpowiada echo i zwiera się złącznik
iskry niebieskawe sypią się na beton
Fioletowy brzask Gdańska budzi mnie pod wieczór
towar trafia w zwrotnicę dygoce i śmierdzi
oddala się wolno pierwszy akcent wiosny