marznę
melodia sączy się z powietrza
anihilując panikę południa
wiorst sześć i synod usynowi jeźdźca
białej muzyki, co kiedyś tęskniła
jędrność
pieśni ćwiczy usłyszenie
powoli trawię głosy i przestrzenie
podróż to dzika i zaułki przaśne
chowa się nuta pod wielość początków
jestem
uchowany w porę ciemniejących wzgórzysk
zwykłego czasu, podróży conocnej
przez sień wszechświata, supernowe siedlisk
karmicznie blady u zbiegu przeznaczeń