ledwie naszkicowany
na siatkówce jutra transportuję jesień
(wężogłazy, jodłowce, otoczaki)
śnieg wybija główki ciszy
zwierzęta leśne przebiegają zbyt ślisko
ścieżka boczy się gliną, trawy świecą w mroku
młodość wibruje wigorem zgorzelca
* * *
teraz na blejtramie bury kleksik zony
co zamyka przestrzeń w mrukliwe betony
okalając niebo słupem mocnych garści
spoziera na człeka, plugawi i gardzi
złowieszczę się w sobie sierścią obrastając
szept upazurzony w kły obryty zając
i tak idę przez miasto gorejące we mnie
jak przeszłość gatunku, jak rytuał strachu