świt karmi mnie nadzieją zmartwychwstania
o panie - to niemożliwe
plastikowe dziwki pod nawisami skalnymi
karmią się słodkimi paluszkami
tuląc bękarty do obwisłych piersi
tylko nienawiść jest wszędzie
z okładki czukockiego periodyku
przygląda mi się bezzębny przywódca ruchu wolnościowego
gołębie siwieją za oknem
suchość w ustach przypomina o sobocie
moje sny już dawno wysłano na szubienicę
i chociaż świt codziennie roztacza przede mną perspektywy
nie wierzę by coś się odmieniło
twoje dłonie zniknęły za horyzontem
pogoniłem za nimi lecz dopadł mnie paraliż
w mojej naturze nie ma walki
słucham więc muzyki
i gorąco cię kocham
jutro także będzie świt